sobota, 29 lutego 2020

ESOTERIC, czyli egzystencjalny rollercoaster w postaci doom metalu pt 2

W poprzednim wpisie na warsztat wziąłem dwie pierwsze płyty Brytyjczyków. To zdecydowanie najpotężniejsze i najtrudniejsze do przetrawienia kolosy w ich twórczości. Począwszy od wydanej w 1999r. "Metamorphogenesis" w muzyce ESOTERIC zaszły pewne zmiany. Oczywiście nie zatraciła ona tych cech, które wypunktowałem w pierwszej części tego wpisu - absolutnie. Nadal są to dźwięki szalenie opresyjne i przytłaczające, powoli przyduszające słuchacza i odbierające mu witalne siły. Jednak pod względem realizacji i produkcji swoich nagrań zespół wspiął się na poziom wyżej. Jest znacznie czytelniej i profesjonalniej, przez co dość gęsta muzyka może w końcu w pełni dotrzeć do słuchacza - mamy tu, jakby nie patrzeć, do czynienia z trzema gitarami, do tego podpartymi ambientowymi tłami etc. Ponadto do formuły zespołu wkradło się znacznie więcej melodii, a przeważająca większość "hooków" (o ile można o nich w ogóle mówić w tym przypadku) zawarta jest w przeciągniętych partiach gitary prowadzącej. ESOTERIC stał się nieco bardziej przystępny, co jednak w niczym nie ujmuje jakości ich utworów. Przeciwnie, od wydania trójki muzyka ta stała się bardziej ubarwiona i wielowarstwowa, a dzięki dużemu (momentami) stężenia melodyjnych partii jej wydźwięk emocjonalny jest silniejszy.

1999 - Metamorphogenesis

Zarówno ten album, jak i jej następca, to jedyne długograje w dyskografii ESOTERIC nie będące wydawnictwami dwupłytowymi. "Zaledwie" 44 minuty to dla tego zespołu jak mrugnięcie okiem, hehe. Gdybym miał polecić jeden materiał dobrze podsumowujący styl tej bandy to zdecydowanie wybrałbym ten. Można powiedzieć, że to ESOTERIC w pigułce. Mimo znacznie mniejszej objętości nie rzekłbym, że jest to rzecz o wiele łatwiej przyswajalna niż dwie pierwsze. "Metamorphogenesis" jest cholernie dusznym albumem, który mimo bycia w dużej mierze opartym o gitarowe melodie, skrupulatnie zaciska pętlę na twojej szyi. Riffy epatują jakimś trującym miazmatem, a leady są jakby kwaśne i wywołują poczucie otępienia. Ściany w pokoju zbliżają się do siebie i masz wrażenie nieuchronnej zagłady. To w zasadzie muzyczny ekwiwalent niezbyt fajnego tripu. Słuchając "Metamorphogenesis" można poczuć coś w rodzaju odurzenia. Sporo tu dysonansowych zagrywek, partie perkusji są momentami gęste, rytmy połamane, a wokale są huczącym gdzieś w tle dodatkowym instrumentem.




Niełatwo przebić się przez ten album - czasem mam wrażenie, że jest tu pięć nałożonych na siebie warstw gitar, każda gra coś innego, a razem zbijają się w szumiący ci w głowie rój os. Tak jest na przykład w środkowej części finałowego "Psychotropic Transgression". Ale to głównie dwa pierwsze utwory stanowią o sile tego materiału. "Dissident" bez żadnych wstępów rzuca cię na głęboką wodę, w wir psychodelicznego horroru, by po kilku minutach zwooooooolnić i sączyć jad w twe żyły. Ta partia to kwintesencja duchoty o której wspomniałem. Atmosfera staje się naprawdę miażdżąca, czujesz ciśnienie rozsadzające ci czaszkę, a riff przypomina rytmiczne walenie młotem w ścianę. Stopniowo jednak tempo wzmaga się, napięcie rośnie, wszystko zmierza do nieuchronnej kulminacji - końcówka to już niemal death metal, by po chwili zginąć w odmętach ambientowego szumu. Zaś "The Secret of the Secret" to momentami zadziwiająco piękny i "słoneczny" kawałek (acz uważaj, bo łatwo tu o udar), który w drugiej połowie eksploduje w najlepszy chyba popis gitarzystów w dziejach ESOTERIC. Nagrać tak długie solo, które do tego cały czas trzyma w napięciu - po prostu wow.

Najlepsze utwory: "Dissident", "The Secret of the Secret"

2008 - The Maniacal Vale

"The Maniacal Vale" z miejsca okrzyknięty został jednym z najlepszych, a zarazem najambitniejszych albumów w historii doom metalu. ESOTERIC powraca do tradycji wydawania dwupłytowych niszczycieli i dobrze, bo dopiero w tym formacie można prawdziwie poczuć miażdżącą moc tej muzyki. 

To arcydzieło to dojście do ściany w kwestii nagrania muzyki prawdziwie apokaliptycznej i rozdzierającej ludzką duszę na strzępy. Nie mam żadnych wątpliwości, że otwierający całość "Circle" jest absolutnie najlepszym utworem, jaki ten zespół stworzył. Tu jest wszystko - powolne kroczenie ku nieuchronnej zagładzie, emocjonalne solo, psychodeliczne i huczące w głowie gitarowe tła jak nieprzyjemny helikopter po libacji alkoholowej, wrażenie postępującego terroru wspomaganego storturowanymi wokalami Chandlera, deathmetalowe echa z "Metamorphogenesis" czy wreszcie wybitna końcówka, która brzmi, jakby filary ziemskiego świata właśnie się załamywały. Nie sposób opisać słowami, co dzieje się w tym utworze mniej więcej od 16 minuty. Sposób budowania napięcia; powoli wyłaniający się z ambientowego chaosu mistyczny motyw gitarowy, który za chwilę wybrzmi na tle riffu przywodzącego na myśl przesuwające się płyty tektoniczne, powodujące niszczycielskie trzęsienia ziemi; wreszcie ten sam motyw zanika, by po jakimś czasie pojawić się ponownie, nie pozostawiając ani strzępu nadziei ludzkości i zwielokrotniając niszczycielski wydźwięk całości. A to dopiero pierwsza z siedmiu kompozycji!



Prawdę mówiąc, "Circle" stawia poprzeczkę tak wysoko, że żaden z pozostałych utworów nie jest mu w stanie dorównać. Nie zmienia to faktu, że "Beneath this Face" z maniakalnym, schizofrenicznym przyśpieszeniem przechodzącym w furiackie blast beaty również robi ogromne wrażenie, tak jak i stonowany, nieco tajemniczy "Quickening" w dużej mierze oparty na klawiszach, z przepiękną końcówką; wreszcie zamykający pierwszy krążek "Caucus of Mind" - tak jak na dwóch pierwszych albumach będący odstępującym od konwencji deathmetalowym wyziewem w stylu Morbid Angel, ze świdrującą, chaotyczną solówką na czele. "Over and over and over again... over... over..." - istne zagłębienie się w umysł szaleńca. 

I znowu mamy kontrast, bo dysk drugi otwiera wręcz post-rockowy wstęp, którego można by się na płycie ESOTERIC nie spodziewać. "Silence" szybko jednak przechodzi w o wiele mroczniejsze i niepokojące tony, a przełamujący lekki i niebiański wstęp riff w piątej minucie jest jednym z najbardziej posępnych w karierze zespołu. "The Order of Destiny" zaskakuje nietypowymi beatami perkusyjnymi i świetnym, nieco bardziej konwencjonalnym solo, a najdłuższy w zestawie "Ignotum per Ignotius" to kompozycja zdecydowanie najbardziej przestrzenna i dochodząca jakby gdzieś z oddali, wieńcząca jednak dzieło w sposób niemal równie intensywny, co końcówka "Circle". Ma się wrażenie, że utwór ten jest perfekcyjnym kontrapunktem do pierwszego, a jednocześnie spaja się z nim, tworząc album mający początek i koniec w tym samym punkcie. Co zresztą fajnie odwzorowuje tematykę "The Maniacal Vale" - szaleńczą spiralę powtarzanych czynności, z których człowiek nie potrafi się wyzwolić.

Mówiąc krótko - 12/10. Zdecydowanie najbardziej różnorodny materiał zespołu, który w pełnej krasie pokazuje, na co stać tych panów, a do tego po prostu najbardziej kruszący emocjonalnie. Gdybym miał zostawić na półce jeden jedyny album ESOTERIC, zdecydowanie wybrałbym "The Maniacal Vale".

Najlepsze utwory: "Circle", "Beneath This Face", "The Order of Destiny"

2019 - A Pyrrhic Existence



A tu po prostu zachęcam przeczytać recenzję, którą skrobnąłem jakiś czas temu. Tl;dr - jest to rzecz najbardziej zbliżona wydźwiękiem do "The Maniacal Vale" właśnie, więc musi być zajebista. Kontynuuje też "progresywną" ścieżkę zespołu, zapoczątkowaną na poprzednim materiale ("Paragon of Dissonance" z 2011), ale jest moim zdaniem odważniejszy, obfity w arcyciekawe patenty i odjazdy, a do tego uderza w znacznie bardziej niepokojące i dysonansowe tony, co mnie osobiście odpowiada bardziej niż nieco "lżejszy" w wydźwięku poprzednik.

Najlepsze utwory: "Descent", "Culmination"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz