wtorek, 5 grudnia 2023

PRIMORDIAL - How It Ends [2023] ~ RECENZJA

"Is this/How it ends?". Alan zadaje to pytanie w kontekście kultury, języka, władzy; ja zastanawiam się, czy byłbym usatysfakcjonowany takim epilogiem kariery PRIMORDIAL. Choć nie padło konkretne stwierdzenie, jakoby miał to być finałowy album irlandzkich piewców epickiego, a zarazem skąpanego w oparach czarnej sztuki metalu, jest to zarazem ich dziesiąty krążek. Dziesięć to ładna, okrągła liczba; choć to tylko intelektualny koncept, jest w niej coś, co każe o czymkolwiek sygnowanym dziesiątką myśleć jako o kamieniu milowym. Zamknąwszy cykl, każe spojrzeć w tył, zobaczyć, poddać się refleksji.

PRIMORDIAL na swej dziesiątej płycie zapatruje się w swą przeszłość sporo, puszczając oko do słuchacza: patrz, tu gramy motyw z "Redemption...", tu cofamy się do zatopionego w cieniu, poprzedniego millenium. Zarazem eksperymentuje, obok sztandarowych hymnów serwując też mniej "primordialowe" kawałki, dając wyraz - jak na moje ucho - fascynacji rejonami, ot, Neurosis. Weźmy "Nothing New Under the Sun", gdzie po rockującym (mówią, że to Thin Lizzy, której to kapeli dyskografia jeszcze niestety przede mną, więc nie mogę potwierdzić z czystym sercem... ale wzmiankuję jako prawdopodobne podobieństwo zważywszy na narodowościowe pokrewieństwo obu zespołów) wstępie i bardzo ładnych chórkach wchodzi riff, który od razu skojarzył mi się ze "Stones from the Sky". Numer to niosący góry, wszedł mi bez popity od pierwszego odsłuchu. To rzecz, która jak na moje kroczy ścieżką wytyczoną przez "The Last Call" z "Exile...", w której recenzji nieprzypadkowo również padły porównania do Neurosis. Potężne nabicia na bębnach - które to bębny brzmią na tej płycie wyśmienicie, smakowicie, zresztą jak cała sekcja rytmiczna - podkreślają wybrzmiewający pod spodem transowy riff, okraszony solówkami tym razem przywołującymi czasy "The Soul Must Sleep" i w ogóle taką morską, wyspiarską melancholię tamtego kawałka; saudade kogoś patrzącego gdzieś bardzo w dal w atmosferze udręczonej, niedającej się wysłowić tęsknoty. Ostatnia minuta, gdzie gitara zyskuje znacznie na sile, wzbogaciwszy się jakby o kolejną warstwę, jest jednym z emocjonalnych szczytów omawianego tu albumu.


Takich szczytów w tym (przy)długim paśmie górskim jest tu więcej: kolejnym jest chociażby finał singlowego "Pilgrimage to the World's End", gdzie Alan serwuje jeden z najbardziej kruszących popisów wokalnych na płycie (w ogóle bardzo kontent jestem z faktu, iż od czasów poprzedniczki zdaje się on odważniej i w większej dawce sięgać po czysto heavy metalowe falsety), co dodatkowo podkreślane jest przez podwójną stopę, nadającą niesamowitego drive'u temu utworowi, opartemu na monotonnym niczym ocean (o którym opowiada) riffie. "Until the end of time will take/THEIR BREATH" - oddech pielgrzymów na koniec świata, na jałową australijską ziemię, który to kontynent był kolejnym - obok Ameryki - celem peregrynacji tych, których Wielki Głód lat 1845-1849 zmusił do opuszczenia ojczyzny w poszukiwaniu za chlebem ("oh, this bread should be so dear... and human flesh, so cheap"). Posępny, posępny utwór, gdzie tylko erupcja drugiej solówki na tyle alanowskiego "we pray" (brzmi znajomo?) przynosi chwilowe promyki nadziei, by dalej zniknąć w morskiej pianie bezkresnego oceanu. Znakomity wybór na utwór promocyjny!

Co mi w takim razie nie pasuje, skoro peany na cześć poszczególnych piosenek mógłbym zaoferować niemal każdej z nich? Zimnej, nieprzystępnej, post-punkowo topornej "All Against All", przywodzącej skojarzenia z krajami wiecznej zimy za murem, znakomicie ukazującej postępujące szaleństwo protagonisty wraz z entropią, w jaką zapada po długim, rytualnym, sygnowanym gardłowym mruczeniem środkowym fragmencie? Zagrzewającej do walki z werwą kawaleryjskiej szarży, a zarazem zalanej Wiecznym Słońcem epickiego doom metalu "Ploughs to Rust, Swords to Dust" czy już w ogóle balladowej, pełną parą doom metalowej (acz coraz to mocniej zagęszczanej perkusyjnymi nawałnicami) "Death Holy Death" z pięknymi gitarowymi akordami? Otóż słucham dziesiątego eposu Primordial raz w raz, by wybadać, co mi tu w oczy kole i najbliższe finałowej konkluzji jest chyba to, że nie siedzi mi flow tej płyty. Od pewnego momentu - tak w okolicach utworów nr 5, nr 6 - średnio przekonuje mnie to, jak poszczególne z nich przechodzą jeden w drugi.

PRIMORDIAL nagrał album bardzo eklektyczny, bardzo zróżnicowany, rozpięty stylistycznie, momentami wywołując wrażenie obcowania ze sprawnie dobraną kompilacją, gdzie połowę stanowią wycieczki w przeszłość, a drugą próby grania czegoś nowego, miast spójnego albumu z jakąś myślą przewodnią. Myśl przewodnia tutaj istnieje, owszem - to tematyka płyty, którą jest bunt, rebelia, starcie imperiów z partyzantami, z tymi "śpiewającymi nieczysto, do rytmu nie tego bębna", refleksja nad wartością sprzeciwu w ogóle i jak historia rozprawia się z tymi z tarczą, a jak z tymi na tarczy... to jest wszystko bardzo spoko, choć z drugiej strony spotkałem się z opiniami, że teksty są zbyt ogólne, zbyt rozmydlone, że w gruncie rzeczy nie wiadomo nawet za bardzo, o co chodzi. Czy mogę się z tym zgodzić? Rozumiem takowe zarzuty, rzeczywiście poprzednie materiały (zwłaszcza te z lat 05-11) bywały bardziej skupione na konkretnej narracji, z drugiej strony, nie mogę odmówić tak tematycznemu utworowi jak "Pilgrimage..." pomysłu na siebie, "Nothing New..." - po prostu dobrego tekstu, "Victory Has 1000 Fathers..." - konceptu, który do PRIMORIAL pasuje jak ulał, a którego u PRIMORDIAL jeszcze nie było.

Wróćmy jednak do mojego utyskiwania na konstrukcję albumu - brak myśli przewodniej rozumiem tu w terminach czysto muzycznych, a nie lirycznych. Przez to, że jego druga połowa składa się z utworów tak różnych od siebie - gdzie do tego jeden z nich, "Call to Cernunnos", jawi się słuchaczowi jako pół-przerywnik, zagrany na plemiennych bębnach, trącący sludge'em hymn do rogatego, celtyckiego bóstwa - odbiorca wytrącony zostaje z równowagi, mając do tego czasem nadzieję na powrót do grania bardziej bezpośredniego. Takowe reprezentuje dla mnie "We Shall Not Serve" - najbardziej dynamiczny, agresywny, prący do przodu utwór (bo i frontman nie szczędzi ani "go!", ani "yahhh". Nie ma wytchnienia!), na najwyższych obrotach z całego zestawu jeśli o prędkość chodzi. Z wyśmienitym dramatyzmem budowanym zarówno poprzez niższe, wywołujące grozę wokale Nemtheangi (nie będzie to zaskoczeniem, ale naprawdę czuć, że wczuwa się w to, o czym śpiewa; tekst trąci odorem zardzewiałego sztyletu, który zaraz przejedzie bezlitośnie po gardłach, i choć nie jest to ten poziom syfu i plugastwa, jaki osiągnięty został na tytułowym z "The Gathering Wilderness", to i tak czuć nadchodzącą w powietrzu rzeź niewiniątek) jak i gitary. Te przenoszą słuchacza w epokę odległą, nieco mniej odkrytą, jesienną: znakomita reinterpretacja przewodniego riffu z "Graven Idol"; słusznie wiele osób zwróciło uwagę, jak bardzo utwór ten cofa się w czasy "A Journey's End", a nawet "Imramy". Jest w nim coś bagnistego, lesistego, coś z lasu sprzed lat tysiąca, na wskroś pogańskiego; zieleń, mroczna, ciemna zieleń rozległej puszczy, po której biegają istoty w maskach satyrów; gdzie komary sieką bezlitośnie, a jeden nieuważny krok powoduje utopienie w bulgoczącej mazi. Tak jak bulgocze świdrującym basem znajdujące się w połowie utworu zwolnienie, oparte na gitarowym leadzie mającym w sobie coś z naiwności wczesnej sceny black metalowej, której PRIMORDIAL był (i jest) przecież istotną częścią.


I znów, szkoda mi tylko, że to jedyny taki utwór na płycie; za chwilę znów wrzucany jestem w inny, kolejny nastrój, i cóż z tego, że fajny? Gdy wybrzmiewa ostatni, być może najlepszy na płycie "Victory..." - sztandarowy szlagier przemycający lokalne melodie jak zwykle bez potrzeby uciekania się do środków wyrazu stosowanych przez folk metalowe zespoły, ot, same gitarowe harmonie, jak to u PRIMORDIAL - nic już nie wiem o pokrewieństwie, jakie łączy go z utworem nr 3, z utworem nr 6. Czyli wychodzi na to, że główną wadą tego materiału jest dla mnie jakaś taka niespójność. Może wypadałoby skrócić nieco te kawałki, poprzestawiać kolejność (choć z drugiej strony zobligowany jestem przyznać, że podoba mi się, jakie wytchnienie daje harmonijne "Death Holy Death" po iskrzącym się dysonansem "All Against All". Tu relacja między końcówką poprzedniego, a wstępem kolejnego utworu jest wyborna)...? Wspomniane już wezwanie do rogatego, przywołujące skojarzenia z "Hosting of the Sidhe" rezonującą w oddali melodią, działałoby może lepiej - tak jak tamten utwór - raczej w rejonach końcówki płyty. Taka myśl, choć dwudziesty któryś już odsłuch sprawił, że ostatecznie przyzwyczaiłem się do jego umiejscowienia, a czasem... nawet je lubię.

No właśnie. Czasem w ogóle tę płytę PRIMORDIAL lubię, ba, cały czas ją lubię, bo inaczej bym się nie katował tyloma odsłuchami - choć nie ukrywam, że ich liczba to też efekt oczekiwań związanych z tym, z jakim zespołem mam do czynienia i faktem, że chciałbym lubić ich kolejny materiał. Lubię, choć zawsze pozostawia mnie z uczuciem niedosytu, który mam nadzieję zaspokoić wraz z kolejnym okrążeniem, spodziewając się odnaleźć jakiś brakujący element, jakiś klucz do rozszyfrowania tego wszystkiego. Nie znajdę go już chyba, zmuszony do przyznania, że Primordial mógł się postarać bardziej - nie chodzi mi o poszczególne kawałki, które są ogólnie rzecz biorąc dobre (choć czasem brakuje mi też w nich drugiego gitarzysty, po odejściu Micheala z zespołu), ale o zamysł na płytę, na obranie jakiegoś konkretnego kierunku. No, chyba że przystanę na narrację, że to dziesiąty album, który podsumowuje niejako wszystkie poprzednie dokonania, pokazując też jakieś nowe chwyty, wdzięczne do eksploatowania w przyszłości. Ale wtedy poproszę o jedenasty album, a pytanie o koniec niech dotyczy jedynie egzystencjalnych refleksji A. A.

Warto jednak posłuchać całości, bo "How it Ends" wyśmienicie zarówno zaczyna się (peanów na cześć tytułowego już oszczędzę ze względu na niewybaczalną długość recenzji, wspominając jedynie o ciarach, jakie wywołuje u mnie punkt kulminacyjny tegoż utworu: wezwanie wokalisty "and we... must sing/SING!" na tle triumfalnej melodii, triumfalnej perkusji brzmiącej niczym szczęk stali o stal...) , jak i kończy: a w środku, biorąc pod uwagę mnogość stylistyk, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Bliska mi osoba, słuchając moich spostrzeżeń nt. spójności, zareagowała pytaniem: "a czy musi?" [być spójne], więc jak widać, nie dla każdego będzie to ością w gardle.