Mógłbym zacząć ten wpis od tego, jakim to wielkim zespołem jest TEITANBLOOD, jakie kuku zrobiło wszystkim "Death"(a komu nie zrobiło, ten najwyraźniej słuchał za cicho albo w tle do robienia obiadu) i tak dalej; wszyscy to jednak wiemy, a ja nie chcę kierować swojej recenzji na tory sprowadzające ją do ciągłych porównywań i kontekstów. Chcę ocenić "The Baneful Choir" tak, jak na to zasługuje, czyli jako samodzielny, pełnoprawny album. I przyznam, że z żadną rzeczą w tym roku tak długo nie walczyłem, nie mogąc dojść do jednoznacznego wniosku. Wyzbyłem się oczekiwań, szukania podobieństw, poszukiwań, co na ten temat sądzą inni i zwyczajnie dałem ponieść się muzyce. I chyba zdałem sobie w końcu sprawę, że to trudne do określenia uczucie, które mi towarzyszy przy każdym odsłuchu tej płyty - więcej, ono ciągle narasta - nazywa się niedosytem.
Obiecałem brak porównań do "Death", ale poczynię jedno - wszak na polu stylistycznym, nie wartościującym. Tamten materiał otwierał istny huragan, miałeś wrażenie, że zostałeś wrzucony w sam środek szalejącego wiru. Nie ma zmiłuj, od samego początku dostajesz raz za razem cios za ciosem, na głowę sypie ci się lawina wulkanicznych skał. Jedno z bardziej bezkompromisowych, a już na pewno najmniej subtelnych wstępów w metalu. Tutaj zaś wita nas nie jedno, a dwa dość konwencjonalne intra, acz świetnie wprowadzające w klimat i stopniujące napięcie przed nieuchronną apokalipsą. Najpierw trzy minuty nieinwazyjnego dark ambientu, którego w sumie mogłoby nie być, ale kij w to, bo Hiszpanie inkorporują ten gatunek w swoją muzykę bardzo sprawnie; potem zaś marszowe trąby zagłady, wyjący, majestatyczny walec, masywny i w złowieszczy sposób zwiastujący, co nastanie już za parę minut. Od razu też rzuca się w uszy zmiana brzmienia - mam wrażenie, że gitary zostały wysunięte do przodu, by dobrze wybrzmiały te piekielne leady, a potęga sabbathowskiego riffu miażdżyła bardziej niż zwykle. Bębny zaś, choć nie zredukowane do zapewniania jedynie niezbędnego podkładu, są jednak trochę w tle, brzmią dość czysto, choć - jak szybko pokazuje następujące za chwilę "Leprous Fire" - wcale nie jakoś selektywnie.
Wraz z wybrzmieniem pierwszego tak po prawdzie pełnoprawnego kawałka zmagam się z pierwszym moim problemem z tym materiałem. O ile wiosła brzmią naprawdę potężnie, to przez to jak bardzo centrala zlewa się z werblem, najintensywniejsze fragmenty tracą na mocy. Czysto muzycznie płonie jednak ogień. "Leprous Fire" to sztandarowy utwór TEITANBLOOD, zawierający wszystkie charakterystyczne elementy, za które kochamy ten zespół. Świdrujące, slejerowskie solówki, nakładający się na siebie, rzygający potok bluźnierstw i kurewsko nisko zestrojone riffy. Znajoma jest też nieludzka aura całości, przywodząca na myśl zdeformowane abominacje. Następne dwa utwory podążają tą samą ścieżką, choć dodają do miksu fragmenty przywodzące na myśl mocno zbrutalizowany thrash metal. Tak, dobrze przeczytałeś, ale spokojnie, bo to akurat działa fenomenalnie. To, jak "Inhuman Utterings" wraca do tego motywu kruszy kości, a wszelkie jazdy w średnich tempach to najmocniejszy punkt płyty. Mocno mi się podoba, że panowie - wiedząc, że intensywności poprzedniego albumu przeskoczyć się po prostu nie da, by nie popaść w błazenadę - postawili na nieco bardziej bezpośrednie, jadące nieco pod Celtic Frost rozwiązania. Przeplatanie czysto war metalowego napierdolu ze wspomaganą podwójną stopą wylewającą się smołą działa zaskakująco dobrze, a kanonady na garach i krótkie, nabijane przejścia tylko potęgują precyzyjny atak, jakiego za chwilę doznasz. Apogeum tego podejścia to przedostatni i zdecydowanie najbardziej hiciarski "Verdict of the Dead", w którym jest nawet miejsce na chwytliwą, melodyjną solówkę. Po chwili mamy jednak kontrapunkt w postaci zażartego i dzikiego DOKURWU, jakże krótkiego, acz jakże satysfakcjonującego, więc wszystko jest na swoim miejscu.
Pochwalić muszę także ogólną strukturę albumu, która sprawia, że te 50 minut mijają jak z bicza strzelił. "The Baneful Choir" jest wyraźnie podzielony na dwie połowy, między którymi masz chwilę wytchnienia w postaci - a jakże - dark ambientu. Tak jak na debiucie te przerywniki wkurwiały i burzyły flow, tak tutaj są one zastosowane z wyczuciem, nie tylko wpasowując się w rytualny wydźwięk całości, ale i dając zwyczajnie zaczerpnąć oddechu. Bo już za chwilę zostaniesz pochłonięty przez prawdziwą bestię, pożeracza światów, jakim jest najdłuższy w zestawie utwór tytułowy. To istna, tocząca się przez świat kula infernalnego chaosu, z każdą sekundą nabierającą masy i impetu, gęstniejąca i coraz intensywniejsza. To rzecz oparta na jednym, zapętlonym, transowym motywie, zabierająca cię powoli w głąb piekielnych czeluści - z każdym poziomem wybrzmiewające w tle jęki potępionych dusz stają się coraz bardziej wyraźne i nieznośne. To zdecydowanie najbardziej klimatyczny i black metalowy utwór na płycie i trochę żałuję, że stanowi on jedynie pojedynczy akcent.
No właśnie, bo ta płyta generalnie nie do końca wie, czym chciałaby być. Z jednej strony mamy tradycyjne i jak zwykle na wysokim poziomie napierdalanie, które jednak mogłoby wywoływać jeszcze lepsze wrażenie, gdyby brzmienie perkusji było mniej zbite. Z drugiej wycieczki w bardziej rytmiczne rejony, a z jeszcze jednej próby budowania klimatu Dnia Sądu, którego mogłoby być więcej. "The Baneful Choir" nie osiąga swojego pełnego potencjału na żadnej z tych płaszczyzn. Kusi, obiecuje i chyba - przynajmniej dla mnie - nigdy tej obietnicy w pełni nie spełnia. Podgryza temat od kilku stron, jakby w niezdecydowaniu. Są tu momenty będące naprawdę prawdziwym zniszczeniem, głównie na stronie B, która ogólnie podoba mi się bardziej, przeplatane z fragmentami zawsze na poziomie bardzo dobrym, pozostawiające jednak... no właśnie, niedosyt. Zbyt na rozdrożu stoi ten materiał i dlatego mnie rozczarowuje. Pokazuje mi swe oblicze, mówi: "chodź, będzie fajnie", no to idę... a ona znika. Chcę więcej takich jeźdźców zagłady jak tytułowy albo więcej takich bangerów jak "Verdict of the Dead"! Słucha mi się tego bardzo dobrze, ale chcę więcej i tego nigdy nie dostaję. Jest mi z tego powodu bardzo przykro.