piątek, 17 stycznia 2020

BOLT THROWER - dywizja pancerna miażdżąca wszystko na swojej drodze

Brytyjski BOLT THROWER to ekipa, która już na stałe zapisała się w panteonie bogów death metalu. Zasługa to nie tylko wspaniałej muzyki, ale także godnego podziwu podejścia i samokrytyki w stosunku do własnej twórczości. Otóż po wydaniu "Those Once Loyal" w 2005 roku - jak się okazało, będącego łabędzim śpiewem grupy - zespół co prawda miał szczątki materiału na kolejną płytę, lecz panowie (i panie!) uznali, że nie dorównuje on poziomem do poprzedniczki i nie są z niego zadowoleni. Karierę studyjną zakończyli więc, będąc na fali wznoszącej. Pewnie mogliby nagrać kolejny album, pewnie nawet nieźle by się sprzedał, a tu nie i chuj. To, ile innych hord, zwłaszcza uprawiających sztukę metalu śmierci właśnie, mogłoby się od nich uczyć, przemilczmy, bo nie chcę tu szafować nazwami.

Zaryzykuję stwierdzenie, że wypracowany dość wcześnie styl zespołu jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych na scenie w ogóle. Nie ukrywam, że precyzyjnie i bezbłędnie trafia w czuły punkt mojego gustu. Muzyka Bolt Throwera jest niczym powoli przetaczająca się dywizja pancerna, nieubłaganie miażdżąca wszystko na swojej drodze. Kurewski ciężar i ciągłe parcie do przodu, którego nic nie jest w stanie zatrzymać. Ale jest tu coś jeszcze. Riffy tego zespołu są cholernie chwytliwe i zapadające w pamięć, co wychodzi im naturalnie, bez uporczywej nachalności. Perkusja (na czele z charakterystycznymi przejściami na werblu Whale'a) nadaje utworom niesamowitej dynamiki, zwielokratniając ich siłę rażenia i sprawiając wrażenie nieuchronnej zagłady. Do tego wojenna otoczka - wszak wojna to nie tylko miliony trupów na koncie przywódców, to także honor, męstwo i braterstwo, a te tematy zespół również potrafi oddać bezbłędnie dzięki melodyjnym leadom. Jest w tym pewna nuta melancholii, którą najlepiej podsumowuje świetna okładka "...for Victory" z 1994r. Wspomnieć trzeba też koniecznie o charyzmatycznych wokalach Karla Willetsa, który zawzięcie growluje kolejne frazy, a zarazem jest niesamowicie czytelny. To jest właśnie kwintesencja deathmetalowego wyziewu - bezpłciowym klonom jadącym pod tzw. cookie monstera mówimy NIE.

W tym wpisie chciałbym podsumować dyskografię zespołu, układając płyty w kolejności od mojej ulubionej do tej, którą lubię najmniej, ale wciąż bardzo, bardzo. Bo słabym materiałem BOLT THROWER się nie splamił i jest to niezaprzeczalny fakt.

TYGRYS KRÓLEWSKI

1) 1991 - War Master


Trójka Brytyjczyków to płyta z gatunku tzw. przejściowych. W tym przypadku mamy tu kompromis pomiędzy nuklearną dewastacją z dwóch pierwszych, a chwytliwym riffowaniem i solidną dawką groove'u z późniejszych. "War Master" ma po prostu idealnie wyważone proporcje. Utwory zapadają w pamięć, zachowując solidną dawkę brutalności i agresji. Ostały się tu jeszcze blasty i chaotyczne, krótkie solówki, tak charakterystyczne dla wczesnej twórczości zespołu, generalnie prym wiedzie jednak granie, które później stanie się wizytówką BT. Ale właśnie dzięki temu, że jest tu jeszcze ten pierwiastek nieokiełznanej dzikości, dużo morderczych przyspieszeń, tak bardzo lubię tę płytę. Kompozycyjnie - same hity, bez ani jednego wypełniacza. Najlepsze wokale w dysko. No i nadal wisi nad tym apokaliptyczny, wisielczy klimat, zwiastujący zagładę ludzkości. "Mankind shall never survive!" Zwyczajnie uwielbiam ten krążek, ścisła czołówka gatunku i największe stężenie genialnych riffów ever.



Najlepsze utwory: "What Dwells Within", "Profane Creation", "Afterlife"

TYGRYS

2) 2005 - Those Once Loyal


"Those Once Loyal" to niezmiernie rzadki przypadek płyty pochodzącej z późnego okresu działalności zespołu, która nie tylko dorównuje pierwszym materiałom, ale wręcz je przewyższa. To w zasadzie esencja i wizytówka stylu BT. Idealny czas trwania, ponownie brak wypełniaczy - bardzo równy album. Masywne brzmienie na czele z tektonicznym basem Jo Bench. Tak jak dwie poprzedzające ten krążek płyty mogą wydawać się momentami nieco ospałe i leniwe, tak tutaj ponownie znajdziemy miejsce na rozpędzone i nie biorące jeńców momenty - np. w "Last Stand of Humanity". Co tu więcej dodać? Jest tu wszystko, za co kocham ten zespół. Riffowanie - MASA. Eleganckie melodie. Przepotężny ciężar, jak w środkowej partii "Entrenched". No i nie wyobrażam sobie lepszego zwieńczenia kariery niż "When Cannons Fade". Ta końcówka jest po prostu ikoniczna, a zarazem bardzo smutna, biorąc pod uwagę niespodziewaną śmierć Martina Kearnsa 11 lat później.




Najlepsze utwory: "The Killchain" (jakbym miał kogoś przekonywać do tego zespołu, pokazałbym mu ten numer), "Granite Wall", "Salvo", "When Cannons Fade"

3) 1992 - The IVth Crusade

Dla wielu Czwarta Krucjata jest właśnie opus magnum zespołu. To tutaj tak naprawdę na dobre wykrystalizował się styl BT, by bez przełomowych już zmian przesiąkał w kolejne materiały. To niewątpliwy klasyk i płyta wyróżniająca się na tle złotej ery death metalu. To najbardziej dociążony album ekipy, najbardziej walcowaty i miażdżący. Pojawiają się echa doom metalu, posępne melodie, atmosfera jest gęsta jak skurwesyn. Średnie tempa na tej płycie po prostu zabijają. To pewnie byłby mój faworyt, gdyby nie to, że jest odrobinę za długi. Końcówka może już nieco się dłużyć - 53 minuty to jednak sporo, jak na mimo wszystko dość jednostajne łojenie. Nie zmienia to faktu, że mamy to do czynienia z istną potęgą, a otwierający płytę riff to już czysta legenda. Nie mówiąc już o genialnym, ponurym "As The World Burns" z dramatyczną końcówką. Ciary na plecach za każdym razem! Robi wrażenie także outro, w którym zespół rozlicza się z historią minionych wieków - świetne zwieńczenie monumentalnego albumu.




Najlepsze utwory: "The IVth Crusade", "Where Next to Conquer", "As the World Burns"

4) 1989 - Realm of Chaos: Slaves to Darkness

Wieczna wojna - te dwa słowa dobrze odwzorowują zawartość dwójki BT. Ten album to po prostu pierdolona pożoga. Czerpiący inspirację od warhammerowskich bogów chaosu, to zdecydowanie najbardziej zaciekła i bezkompromisowa płyta zespołu. Fragmenty czystej furii przeplatają się z jazdą w średnich tempach, która zmusi do machania łbem nawet martwego. Gitary są cholernie nisko zestrojone, przez co "Realm of Chaos" zdaje się ważyć kilkaset ton. Trudno wskazać bardziej ekstremalny metalowy album przed 1989. No i jest tu potencjalnie największy hit zespołu - mowa tu oczywiście o Pożeraczu Światów, który zarazem idealnie podsumowuje przepis na sukces tej płyty. Najpierw zaatakujemy cię jednym z najbardziej chwytliwych riffów w historii death metalu, a potem zmiażdżymy cię grindowym butem. Kocham.


Najlepsze utwory: "Eternal War", "Through the Eye of Terror", "World Eater"

PANTERA

5) 1994 - ...for Victory

Ostatni album pochodzący z klasycznej ery zespołu jest w najprostszym ujęciu połączeniem masywności poprzedniczki z bardziej agresywnym "War Master". To także najbardziej melodyjny materiał jak do tej pory - acz zaznaczyć trzeba, że są to melodie wyważone i nielukrowane, sprawiające też, że "...for Victory" ma nieco bardziej melancholijną i "osobistą" atmosferę - dobrze oddaje tragiczny żywot żołnierza i stanowi odbicie warstwy tekstowej. Teoretycznie jest tu więc wszystko, co mogłoby się składać na szczytne pierwsze miejsce, ale w drugiej połowie pojawiają się tu nieco słabsze utwory - zarówno "Silent Demise", jak i "Forever Fallen" trochę odstają od reszty i nie wyróżniają się niczym szczególnym. To jednak niewielka wada, bo są tu i momenty absolutnie WYBITNE - np. w tytułowym kawałku, gdy zespół, po wywołaniu przez Karla (którego wokal jest tym razem bardziej szorstki i suchy) "for victory", rozpędza się i nic nie jest w stanie tej pancernej bestii zatrzymać. Doskonały przykład, jak dużo robią tu bębny - kanonady na werblu nadają reszcie niesamowitego kopa. 



Najlepsze utwory: "...for Victory", "Lest We Forget", "Armageddon Bound"

6) 1988 - In Battle There is No Law

Debiut Brytyjczyków to 30 minut soundtracku do świata po nuklearnej wojnie. Surowy, brudny i nieokrzesany, dobrze zdradzający punkowe korzenie zespołu, co odwzorowuje także świetna okładka. Zespół pędzi tu najczęściej do przodu z zawrotną prędkością, a Karl wyrzyguje kolejne frazy z młodzieńczym wigorem, urokliwie urywając końcówki słów. Typowy, acz świetny debiut. Już na tym etapie pojawiają się zalążki grania, jakim ta horda będzie nas raczyć na późniejszych albumach. Bardzo energiczny performance, większość utworów zapada w pamięć, a płyta jest krótka, przez co zachęca do jej katowania. 



Najlepsze utwory: "In Battle There is No Law", "Forgotten Existence", "Concession of Pain"

PANZER IV

7) 1998 - Mercenary

Tutaj mam szczególny sentyment, bo pochodzący z tej płyty "Behind Enemy Lines" jest pierwszym utworem zespołu, jaki poznałem. Dość szybko się zakochałem i zacząłem sprawdzać resztę, a potem poszło już z górki. "Mercenary" to typowy późny Bolt Thrower - jazda głównie w średnich tempach, bez porywczych przyśpieszeń, dużo ciężaru i grania na tle podwójnej centralki. Nie zmienia to faktu, że jest to materiał zachowawczy, który do ustabilizowanej formuły zespołu nie wnosi praktycznie nic. Nadal jednak słucha się tego bardzo dobrze, a jakże. Rozumiem jednak ludzi, dla których wieje tu nudą - jeśli stawiać taki zarzut wobec tego zespołu, to ten krążek (i następny) mógłby być tego potwierdzeniem. Z drugiej strony, puszczam im wtedy kapitalny refren z "No Guts, No Glory" i mówię: wypierdalać. I już dla samego tego utworu warto "Mercenary" posłuchać.



Najlepsze utwory: "Laid to Waste", "Behind Enemy Lines", "No Guts, No Glory"

8) 2001 - Honour - Valour - Pride

Jedyna rzecz bez Willetsa na wokalu, którego zastąpił na ten czas znany m. in. z Benediction Dave Ingram. Nie ukrywam, że absencja głosu przez tyle lat stojącego na czele bandy boli. Dave to oczywiście świetny śpiewak i z powodzeniem próbuje wpasować się w muzykę zespołu, ale to jednak nie to samo. Poza tym - co tu dużo mówić? To, co powiedziałem o "Mercenary", można zastosować i tutaj, bo poza wokalistami wiele tych płyt nie różni. Brak tu naprawdę wyróżniającego się hitu, choć dobrych utworów nie brakuje. Z tych powodów HVP musiało znaleźć się na końcu. Zaznaczyć należy, że jest to rzecz leżąca i tak o wiele wyżej niż ostatnie dokonania Memoriam, zespołu, który co prawda stara się odtworzyć chwałę BT, ale wychodzi mu to dość średnio. Niestety.



Najlepsze utwory: "Contact - Wait Out", "Inside the Wire", "7th Offensive"

I to by było na tyle. Podsumowując - na pewno jedna z lepszych dyskografii w gatunku. Bez wyraźnego gniota, za to z co najmniej pięcoma albumami, które są bezwzględnymi klasykami. Świetny wynik. I prawdę mówiąc, pozycje z pierwszej połowy listy mógłbym poprzestawiać w losowy sposób i wielkiej różnicy by to nie zrobiło. Niech to będzie dowodem na wielkość zespołu. Hail the Mighty Bolt Thrower! 

"On countless worlds
The earth shakes
As the forces of chaos
Are trying to gain control
About to be unleashed
A devastating weapon
A power to end lives
There is no time for peace
Only the eternal war"


A Wy jak byście poukładali te płyty?

PS użyłem nazw niemieckich czołgów, bo są bardziej cool. :)

4 komentarze:

  1. Peel Sessions i reszta. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne podsumowanie tworczości Bolt Thrower. Dla mnie takim rodzynkiem na Honour - Valour - Pride jest K-Machine. Okrutnie ciężki kawałek. Cieszę się, że zaliczyłem ich występ na żywo (jeden z lepszych koncertów jakie widziałem) ale i smuteczek że już więcej nie będzie okazji.
    Lest We Forget!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ano, ja niestety okazji BT zobaczyć nie miałem i zapewne już nie będę miał. Za młody jestem, za późno poznałem :(

    Ale płyt z półki nikt nie zabierze i to jest najważniejsze!

    OdpowiedzUsuń
  4. Moi dwaj faworyci to The Ivth Crusade I For Victory. Ale nie znam jeszcze War Master! Pierwszy zespół death metalowy, w którym się zakochałem. Szkoda, że nie było mu dane ich zobaczyć na żywo. Kilka miesięcy temu widziałem za to Memoriam i było bardzo fajnie. Nie wiem czemu liczyłem, że zagrają coś BT.

    OdpowiedzUsuń