czwartek, 3 października 2019

Recenzja PRIMORDIAL - Exile Amongst the Ruins


PRIMORDIAL – Exile Amongst the Ruins

Dziesiąta płyta Irlandczyków z Primordial podobno rodziła się w bólach. To przynajmniej podkreślał Alan Nemtheanga(wokal) w wywiadach. Mówił, że nagrania były męczące, atmosfera też taka jakoś nie do końca. Cóż, chciałbym mu wierzyć, ale jak, gdy słyszę taki materiał jak „Exile Amongst the Ruins”? Utwory tak świeże, żywiołowe i pełne pasji? Pozostaje mi tylko zastanawiać się, jak potężną bestią byłaby ta płyta, gdyby była nagrywana w „normalnych” warunkach...


Od czasów ikonicznej – dla zespołu, jak i szeroko pojętego gatunku pogrobowców Bathory – „To the Nameless Dead”, wszyscy mniej więcej wiemy, czego spodziewać się po Primordial. Panowie są już na takim etapie kariery, że doskonale znają siebie i swój styl. Wiedzą chyba też, że nikt od nich rewolucji nie oczekuje i nie pragnie. Nagrywają po prostu kolejne płyty na wypracowaną przez lata modłę. Nie jest to odtwórcze odcinanie biletów, broń Boże! Każdy następny album, poprzez zmianę proporcji w składnikach pod tytułem black/pagan/heavy/doom/folk i chuj jeden wie co jeszcze(bo na muzykę Primordial składa się cała gama zróżnicowanych elementów, stąd też takie trudności z zaklasyfikowaniem ich do jakiegoś gatunku...), zyskuje indywidualny sznyt i charakter. Tak było z „Redemtpion at the Puritan’s Hand”, tak było i na przedostatnim „Where Greater Men Have Fallen”. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że wraz z wydaniem „Exile...” Alan i spółka wzbogacili się o najbardziej zróżnicowaną płytę w swojej dyskografii. I wyraźnie – w jakiś tam sposób – odświeżającą formułę, która po ostatnim – skądinąd świetnym – albumie, mogłaby stać się już nieco skostniała.

Mamy więc trwające minutę intro – bicie dzwonów, przyzwoicie wprowadzające w klimat. Wchodzą bębny, chwilę potem nieśmiała, sprzężona gitara. Kilka sekund i jestem atakowany tak klasycznym, ale i równie chwytliwym heavy/doom metalowym riffem, że już czuję, jak dobrym otwieraczem będzie „Nail Their Tongues”. Panowie z Primordial mają ogromny talent do rozpoczynania swoich albumów absolutnie przezajebistymi utworami(„Gods to the Godless”, „Empire Falls”, „No Grave Deep Enough”, „Where Greater Men Have Fallen”...) i tak się stało po raz kolejny. Żywiołowy, pełen świeżości początek, niesamowicie lekki(przy czym nie w znaczeniu „miękki”!) i niewymuszony refren, gdzie w tle pobrzmiewają syntezatory/klawisze(?) rodem z Iron Maiden, by w drugiej połowie utworu przejść w kompletną, black metalową jazdę. Te akcenty pojawiają się oczywiście rzadziej, niż w pierwszych latach działalności zespołu, ale zawsze cieszy mi się morda, gdy zarzucą jakimś agresywnym momentem, bo posiadają do tego zajebisty talent. A tu mamy, proszę państwa, jakieś 4 minuty intensywnego blastowania i tremolo. Tak, to zdecydowanie najlepszy numer na płycie, który moim zdaniem należy już do ścisłej czołówki najlepszych utworów Primordial.

No to teraz odjazd w zupełnie inną stronę, ha. Kolejny kawałek, zwący się „To Hell or the Hangman”, to dla odmiany chyba najbardziej hiciarski w tradycyjnym tego słowa rozumieniu utwór zespołu! Ba, spokojnie mogę go nazwać piosenką! Kurwa, toż to w radiu mogłoby lecieć! Sprzedali się?! No niezupełnie. To dla Primordial zdecydowanie eksperyment, lecz bardzo udany i dobrze wpasowujący się w ich styl. Rzecz ta oparta jest de facto na jednym, zapętlonym riffie, na tle którego pojawiają się coraz to kolejne wariacje, motywy i solówki, całość przy akompaniamencie prostej, post-punkowej niemal perkusji. Tworzy to nieco „taneczny” charakter. Brzmi przerażająco? Pewnie tak, ale działa. Czwarty akapit, a ja nic nie wspomniałem jeszcze o wokalach? No oczywiście, że robią one ten kawałek i zresztą nie tylko ten! Nie wiem, jak ten człowiek to robi, ale po raz kolejny dostarcza on nam, słuchaczom, tak emocjonalny i pełen zaangażowania performance, kradnąc show pozostałym członkom zespołu. To jeden z niewielu zespołów metalowych, w których to instrumenty stanowią tło dla wokalisty, a nie odwrotnie – przynajmniej w moim odczuciu. Gość jest po prostu genialny, ale przecież wy – ci,którzy choć trochę słuchali Primordial – dawno już to wiecie. Tym razem operuje on jeszcze bardziej różnorodnymi barwami i tonacjami, od skrzeków i charkotów, po momentami aż heavymetalowe falsety. No i jak zwykle świetne teksty, tym razem mocno traktujące o obecnej kondycji Europy i upadku moralności – polecam zresztą wywiady, w których Alan wypowiadał się na te tematy, kawał dobrego słuchowiska.

I tak powoli dryfujemy(bo całość utrzymana jest w przeważających średnich tempach), meandrujemy po różnych konwencjach, poprzez iście snujący się, epicki i utrzymany w duchu Bathory „Where Lie the Gods”(ta końcówka to wręcz hołd złożony Quorthonowi!), melancholijny utwór tytułowy, w którym pobrzmiewają jednak i bardziej mroczne, niepokojące tony, a także najbardziej klasyczny chyba w całym zestawie „Upon Our Spiritual Deathbed”, który jest po prostu kapitalnym, sztandarowym utworem Primordial, w drugiej połowie zamieniającym się w szaleńczy galop i zwiastujący powrót do czasów „The Gathering Wilderness”. A potem czeka na nas kolejny, drugi już niestandardowy utwór. Niemal post-rockowe „Stolen Years”, najkrótsze na płycie, to bardzo osobisty i emocjonalny popis Nemtheangi, z długim build-upem do dwuminutowej konkluzji, w której wyróżniają się świetne, melodyjne gitary. Powoli dochodzimy do końca. „Sunken Lungs” to utwór o oceanach i morskich głębinach, w którym nieustannie w tle towarzyszy słuchaczom odgłos fal uderzających o brzeg, oparty na jednym patencie perkusyjnym utrzymanym w bardzo nietypowym metrum, od którego wyszedł pomysł na całość. Ależ niesamowicie by się tego słuchało, będąc na morzu. Zwieńczenie następuje w postaci „Last Call”, bardzo posępnym, ponurym utworze, w którym jeszcze bardziej niż zwykle pobrzmiewają echa twórczości Neurosis. Utrzymany w zdecydowanie ciemnych barwach, szarpiący słuchacza i wrzucający go w różne stany emocjonalne, operując na zmianę wyciszonymi, stonowanymi fragmentami, jak i tymi bardziej intensywnymi(nawiasem mówiąc – kapitalne przejścia na garach!). Rzecz ta powoli odpływa i wycisza się, zakończona dziwacznym chórem jakby duchów, wygnanych pośród ruin...

Nie jestem zwolennikiem opisywania albumów utwór po utworze, ale jak mówiłem – „Exile Amongst the Ruins” to zajebiście zróżnicowany materiał, którego poszczególne części składają się jednak na spójną, zintegrowaną całość. Pominięcie czegokolwiek byłoby tu grzechem nie do wybaczenia, chciałem też podkreślić, że każdy kawałek muzyki, jaki tu znajdziecie, wyróżnia się na tle reszty. Solidną dawką odświeżenia jest tu także i produkcja – całość brzmi mocno selektywnie, co na szczęście bardzo pasuje do muzyki. Bębny brzmią totalnie organicznie, nie są skompresowane, nie zlewają się w ścianę dźwięku, słyszę każde uderzenie w werbel, centralę czy tomy. Gitary natomiast nie mają miażdżącego brzmienia, ale nie są też totalnie suche. Panowie osiągnęli złoty środek i dopasowali brzmienie w taki sposób, aby jak najlepiej realizowało ich zamysł i konwencję. „Where Greater Men Have Fallen” brzmiało masywnie i monumentalnie, tutaj jest nieco „grzeczniej”, lecz tego wymagały kompozycje.

To widać chyba od początku recenzji, ale zdecydowanie nie podzielam poglądu, jakoby „Exile...” było spadkiem formy(a takie opinie krążą momentami po necie). To album nieco inny, w który wpuszczono masę przestrzeni i powietrza. Tak moim zdaniem musiało być, coby Primordial własnego ogona nie wpierdoliło. Nadal jest epicko, nadal krąży ta nutka bitewnej aury, to nadal potężne pieśni o minionych czasach, ale i nawiedzającym stary kontynent postępującym zepsuciu.

To album poruszający się na wielu poziomach emocjonalnych, porywający nawet za 20-30 odsłuchem, mocno zróżnicowany i nie będący jedynie odgrzaniem starych pomysłów. Czysta rekomendacja.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz