wtorek, 14 lipca 2020

Recenzja LJOSAZABOJSTWA - Głoryja Śmierci

Białoruś nie jest szczególnie znaczącym ani rozpoznawalnym krajem, jeśli chodzi o scenę metalową. Przy okazji przygotowań do tej recenzji trafiłem na wywiad z LJOSAZABOJSTWA - bohaterami dzisiejszego wpisu - gdzie padło kilka wartych zanotowania rekomendacji, wcześniej jednak nie słyszałem o żadnym z wymienionych zespołów. Twórcy "Głoryji Śmierci" mają chyba na dzień dzisiejszy największy potencjał, by przykuć uwagę międzynarodowej publiczności do białoruskiego metalu - zresztą już demem "Starażytnaje Licha" oraz świetną EPką "Sychodzannie" wbili sporej wielkości pinezkę na tablicy gatunkowego podziemia. Duża w tym zasługa trafienia pod skrzydła naszego rodzimego Hellthrashera, który zadbał o odpowiednią promocję, ale materiały te same w sobie wyróżniały się przede wszystkim fenomenalnym, upiornym, prymitywnym klimatem opuszczonej białoruskiej wsi, gdzie po przypadkowym wejściu do piwnicy wita cię przeżarta larwami martwa twarz, a odór stęchlizny jest nie do zniesienia. Operując zaś w terminach już czysto muzycznych: jeśli tęsknisz za czasami, gdy ciężko ustalić było granicę między thrash, death, doom czy black metalem - bo wszystko to składało się po prostu na metal ekstremalny - to bez obaw, bo na omawianym dziś pełnoprawnym albumie nic się w tej kwestii nie zmieniło. Ljosazabojstwa to zespół cudownie archaiczny, gloryfikujący nie tylko Śmierć, ale i ducha lat 80, gdzie nie istniały jeszcze wyraźne podziały, najważniejszy zaś był sugestywny klimat i autentyczne brzmienie.


"Głoryja Śmierci" nie zawiera może sampli czy nie-metalowych wstawek, jak to bywało na poprzednich materiałach LSZB, tworzy jednak równie immersyjną atmosferę i to w sposób najbardziej mnie przekonujący - używając standardowego, gatunkowego instrumentarium. Muzyka Białorusinów oparta jest na nieskomplikowanych patentach i death/black metalowym rdzeniu, a wciąż nadal szczególnie wyraźna jest tu ta cmentarna aura, spowite mgłą bagno, smród trujących oparów śmierci i stare baby-topielice wyciągające ku tobie swe zasuszone, ohydne dłonie. Trwające przeważnie około 9 minut utwory to nie żadne progresywne suity, a całkiem proste kompozycje oparte na kilku dominujących motywach. Mimo że pozornie taka długość nie idzie w parze z pierwotnym napierdalaniem, to w żadnym wypadku nie można tu mówić o sztucznym rozciąganiu. Panowie z LSZB nieustannie dbają, by słuchacz się nie nudził, zwinnie przeskakując między powolnymi, opartymi na posępnych, zgniłych, doomowych melodiach fragmentami, a podpartymi blastami i nisko zestrojonymi gitarami momentami bezkompromisowej black/death metalowej jazdy. Nie boją się też przełamywać konwencji i wplatać w to wszystko rytmicznych, inspirowanych thrashem breakdownów. Sposób, w jaki operują zmianami tempa, nadaje muzyce znacznej świeżości i nieprzewidywalności, dzięki czemu nie sposób nudzić się ani na sekundę. 

Duże wrażenie robią właśnie te przeszywające zgrozą zwolnienia, gdzie prym wiodą zapleśniałe gitarowe dysonanse, a w tle wybrzmiewają mrożące krew w żyłach dźwięki organów. Atmosfera śmierci staje się zaiste namacalna - to naprawdę są hymny rozkładu. "Głoryja Śmierci" nie jest jednak albumem szczególnie przytłaczającym, którego nie sposób słuchać inaczej niż o trzeciej w nocy na słuchawkach. Przeciwnie - jest tu sporo chwytliwego riffowania, nakazujących poruszać łbem d-beatowych rytmów czy przykuwających ucho, niebanalnych solówek ("Imia mnie - Lehijon"). Ponownie zwrócę uwagę na świetne wyczucie w kwestii odmiennych nastrojów w obrębie jednego utworu - nie ma nic lepszego, gdy po takim przygnębiającym zmniejszeniu obrotów chłopaki wyskoczą z niespodziewanym wybuchem death/thrashowej ofensywy z wirującym solo na czele. Dowód tego zręcznego lawirowania znajdziesz już na otwierającym płytę "Pachawalnyja śpiewy" - mogę się pokusić, że utwór ten to LSZB w pigułce, choć pozostałe w żadnym wypadku od niego nie odstają. Numer ten potwierdza także spore zamiłowanie do europejskiej szkoły DM - charakterystyczna szwedzka motoryka, podlana fińskimi melodiami i brytyjskim ciężarem rodem z Bolt Thrower aż wylewa się z tego numeru. Te skojarzenia zresztą przewijać się będą i w kolejnych.

Ogromnym atutem debiutu Białorusinów jest opętany, momentami psychopatyczny wręcz wokal, nadający muzyce horrendalny charakter. Co najlepsze, liryki rzygane są w ojczystym języku - ma się wrażenie, że przemawia ożywiony i wyjęty z grobu dawny kaznodzieja, w jednej ręce trzymający maczetę, w drugiej rozpadającą się księgę z ludowymi inskrypcjami i czarami, wylewający w twoim kierunku najgorsze plugastwa i trucicielskie inkantacje. Zresztą pod względem wykonawczym wszyscy spisali się na medal. Cieszy szczególnie całkiem niebanalna perkusja - podziały rytmiczne robią wrażenie ("Zniscany boh"), intryguje urozmaicona gra na talerzach, uwagę przykuwa zagęszczenie przejść, wszystko to jednak z umiarem i gotowe ustąpić atawistycznemu, topornemu wybijaniu prostolinijnych rytmów, by podkreślić wylewającą się gitarową smołę na modłę Archgoat. Jeśli chodzi o realizację to jest bezbłędnie - profesjonalnie, a zarazem z wyczuciem pozwalającym zachować wspomnianą już specyfikę lat, gdy w kotle ekstremalnego metalu srogo buzowało. Chropowate gitary z dużą ilością dołu w brzmieniu, mięsisty, ponury bas i surowe, barbarzyńskie bębny - doskonale współgra to z przyjętą przez zespół konwencją. Wszak Śmierć nie lubi być przedstawiana w lateksowych spodniach i kolorowej czapeczce, prawda?

Pierwszy duży album Ljosazabojstwa potwierdza, że nie zaprzepaścili oni swego unikalnego, wypracowanego na poprzednich materiałach stylu, a jedynie zamierzają rozwijać się i szlifować kompozycyjnie - wszystko to nadal z jedną nogą w krypcie, a drugą w zielonym, morowym jeziorze. Grać anachronicznie i obskurnie to jedno, ale tworzyć w obrębie tego zasyfionego nastroju dobre i rozpoznawalne utwory i jeszcze przemycać lokalną atmosferę miejsc dawno opuszczonych przez Boga, to już znaczne osiągnięcie. Białorusinom ta sztuka jak na razie udaje się bezbłędnie. Liczę, że na następnym swoim wydawnictwie utrzymają formę i zaserwują kolejną dawkę starożytnych wyziewów, kompletnie nie przystających do epoki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz