poniedziałek, 8 czerwca 2020

Recenzja ARMAGEDDA - Svindeldjup Ättestup

Powroty zza grobu nie są proste. Wielu się nie udaje i stają się jedynie wątłymi cieniami przeszłej chwały. Inni serwują jako danie główne odgrzewanego kotleta, który niby smakuje przyjemnie znajomo, niby zaspokaja jakieś potrzeby, ale nigdy nie uznasz go jako najlepszy posiłek w życiu i prawdopodobnie zapomnisz o nim za dwa dni. Pierwszy album ARMAGEDDY od 16 lat nie należy do żadnej z tych grup. Zamiast tego otrzymaliśmy materiał nietuzinkowy, nieoczywisty i nawiązujący do "kiedyś", będący jednocześnie zupełnie nową jakością w kontekście zespołu.


Z pierwszymi odsłuchami bywa różnie i tak było także w tym przypadku. Początkowy werdykt wyglądał mniej więcej następująco: nawet niezłe, ale jakieś takie rozmydlone i wypolerowane, po diable z poprzednich płyt ani śladu. Generalnie w porządku, ale jak już to powinno wyjść pod innym szyldem. ALE, jak to z dobrymi płytami bywa, tak i "Svindeldjup Ättestup" zasiała we mnie ziarno zaintrygowania, które po kilku następnych odsłuchach zakiełkowało, by w końcowym rozrachunku wydać dorodne owoce.

Najnowszy album Szwedów stanowi jakby kontynuację wydanego w 2004 "Ond Spiritsm", co zresztą chyba starają się podkreślić sami twórcy, zamieściwszy na okładce "Svindeldjup Ättestup" małego easter egga. Wielkim błędem byłoby jednak stwierdzić, że jest to część druga tamtej płyty czy coś w tym rodzaju, bo tak jak "Only True Believers" cechuje się zupełnie innym charakterem niż "Ond Spiritsm", tak jest i w przypadku nowej płyty. Panowie nie zostali w zakorzenionej w pierwszej dekadzie obecnego tysiąclecia przeszłości i ciągle rozwijają się jako muzycy, zarazem żonglując wpływami z pozostałych swoich projektów jak LIK czy Ehlder.

Gdybym miał podsumować charakter tego albumu, powiedziałbym że jest on znacznie bardziej zanurzony w atmosferze pierwotnych sił natury niż przepełniony namacalnym złem i obłędem pozostałych materiałów Armageddy - stąd też moje początkowe mieszane odczucia. Produkcja jest selektywna, brzmienie gitar czytelne i pozbawione syfu, ale sprzyja to zastosowanym tu patentom melodycznym i quasi-progresywnemu riffowaniu. Te zresztą jest mocno znajome, bo odniesień do klasycznej norweskiej szkoły jest tu od groma, ale zarazem całość naznaczona jest unikalnym piętnem tego co panowie grali ostatnie 15 lat. Dowodem tego jest choćby niepokojący i z lekka psychodeliczny "Likvaka". Fragmenty innych utworów przywodzą mi z kolei na myśl wczesny Enslaved, tu i ówdzie przewija się melodyka późnego Burzum, w ostatnim utworze słychać fascynację "The Shadowthrone"... lecz końcowy efekt jest jedyny w swoim rodzaju.

Każdy kolejny obrót tej płyty w odtwarzaczu sprawia, że pochłania mnie ona coraz bardziej. Hipnotyczne struktury utworów nie pozwalają oderwać się od tej muzyki, co najbardziej wyraźne jest w - moich ulubionych - "Guds kadaver (En falsk messias)" oraz najdłuższym w zestawie "Evigheten i en obrytbar cirkel", będącym niejako konglomeratem wszystkich motywów i nastrojów jakie pojawiają się na płycie. Partie, w których na front wjeżdżają blasty i solidna black metalowa jazda są zdecydowanie najlepsze, co nie zmienia faktu, że i momenty powolniejsze konsekwentnie wciągają słuchacza niczym bagno i wprowadzają go w głęboki trans. Doskonale widoczne jest to w zajeżdżającym środkowym Darkthrone "Djupens djup", zarówno pod względem riffowania jak i ikonicznej frazy "Så blekt, så kallt" przywodzącej na myśl wiadomy album. W ogóle trzeba wspomnieć, że wokale są kapitalne - zarówno aranże, pojawiające się tu i ówdzie typowo nordyckie deklamacje, jak i charakterystyczna, zadziorna szwedzka maniera działają tu wyśmienicie i nie ma ani jednej sekundy, w której struny głosowe Stefana zdzierane byłyby na marne.

Nie wiedziałem, co sądzić o tym albumie, teraz zaś wychodzi na to, że to mój ulubiony tegoroczny black metal i na chwilę obecną nie widzę jakiegokolwiek kandytata będącego w stanie zmienić ten porządek rzeczy. Największą siłą "Svindeldjup Ättestup" jest to, z jaką łatwością odnosi się do tradycji i gra na sentymentach, jednocześnie będąc czymś, czego na pewno wcześniej nie słyszałem. Album ten nie zginie w gąszczu podobnych materiałów, bo tak po prostu nie gra żaden inny zespół. A poza tym zwyczajnie chce mi się tego słuchać i słuchać - zawarta jest tu sama esencja, soczyste mięsko, te cechy sprawiające, że wielokrotnie wracamy do klasycznych black metalowych materiałów bez uczucia znużenia. Przeciwnie - lubimy je coraz bardziej. I mam wrażenie, że tak będzie i w tym przypadku. Doskonała płyta, która jest JAKAŚ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz