CRAFT - White Noise and Black Metal
Craft zwyczajnie kuma o co chodzi w czarnym metalu. Wiedzą, że chodzi o radykalizm, plucie jadem i rock 'n roll. Ci goście biorą na warsztat wczesno-środkowy Darkthrone, Satyricon z jedynej słusznej ery(czyli po "Rebel...") i podszywają indywidualnym sznytem, którego nie sposób pomylić tak mniej więcej od czasów dwójki. W tamtym roku w końcu rzucili następcą "Void", który niezależnie od pory roku, pogody za oknem i zawartości lodówki regularnie(no, prawie) kręci się w moim odtwarzaczu. Bo to dobre piosenki som, rzekłem. Choć momentami miałem chwile zwątpienia.
Początki nie były łatwe. Nie pamiętam co wypuścili najpierw - albo był to otwieracz, albo "Darkness Falls", ten drugi nie napawał mnie jednak optymizmem. "Co ty pierdolisz?" - pomyślicie, no przecież wychwalam Szwedów, że sporo biorą z późnego Satyricon, a krytykuję najbardziej satyriconowaty kawałek na płycie? Jakoś tak się jednak złożyło, że odbierałem ten utwór jako coś bez mocy i zagrane na odwal. W kontekście całej płyty działa on znacznie lepiej, bo jest momentem wytchnienia po poprzednich czterech, w których dzieje się naprawdę sporo.
No właśnie - dzieją się tu rzeczy, oj dzieją się. Posługiwanie się łatką technical bm nie jest może zbyt modne, ale tak odbieram muzykę na tym albumie. Perkusja wybija nieoczywiste rytmy, a utwory mają momentami dość progresywną strukturę. Czym byłaby jednak płyta Craft bez tej kurewskiej chwytliwości, za którą kocham ten zespół? Co najlepsze, mimo że zaprezentowane kawałki są w większości niesamowitymi bangerami, to panowie nie spuszczają z tonu ani odrobinę i nie idą na kompromisy. Co prawda produkcja jest nieco łagodna, delikatnie może brakuje jej pazura, ale w sumie jak na tę konwencję sprawdza się całkiem nieźle.
A jak z muzyką? Mamy tu do czynienia z miksem siarczystego black metalu z nośnością black and rolla. Są wwiercające się w banię tremola, ale jest też groove, jakiego w tym zespole nie było chyba jeszcze nigdy(tytułowy!). Na najnowszym albumie Craft nie boi się też malutkich, ale wyraźnych eksperymentów, jak np. motyw w pierwszej minucie "Undone", gdzie gitara na chwilę idzie się pieprzyć - nie wiem, czy tak wyszło w studiu i postanowili to zostawić, czy zrobili to specjalnie, ale lubię tego typu smaczki. Całość utrzymana jest raczej w średnich tempach, choć zdarzają się i nagłe wybuchy wściekłości, np. w fenomenalnym "YHVH's Shadow", w którym zajeżdża moim ulubionym "Rebel Extravangza" oraz "Thorns" na kilometr. Natomiast "The Tragedy of Pointless Games" to świetny hołd dla późniejszych albumów Mayhem - dumnie kroczący w marszowym tempie na początku, z melancholijną melodią na czele, przeradzający się następnie w jadowity wyziew, by przejść do końcówki w której głowa aż sama chodzi.
Nie licząc lekkiej zadyszki, jakiej album dostaje podczas utworów 5 i 6(są dobre, ale trochę bledną w porównaniu z resztą), to jest to naprawdę kawał zajebistego black metalu. Okraszonego równie świetnymi wokalami - Noxa nie pomylicie z nikim innym. Gość ma oryginalny, wypracowany styl -wyrzygiwane przez niego frazy brzmią dość obrzydliwie i szorstko, a jednak idzie je całkowicie zrozumieć nawet bez zaglądania do bookleta. Jedyny większy problem jaki mam z "White Noise and Black Metal" to to, że dość szybko rzuca on karty na stół. Tradycyjnie - jak to z płytami wchodzącymi od pierwszego odsłuchu jak nóż w masło - może się to dość szybko osłuchać i przyznam, że tak było w moim przypadku. Jakoś po 2-3 miesiącach miałem przesyt związany z tym albumem i odstawiłem go w kąt.
Moje remedium jest takie jak w przypadku nowego Deus Mortem - słuchać, ale nie zakatować. I wtedy jest super. Ja ostatnią propozycję Craft załączam raz na 2-3 tygodnie i jest tak zwana gitara. Wam polecam to samo, bo jest to rzecz, której bardzo niedaleko do poziomu ikonicznych "Terror Propaganda" i "Fuck the Universe". A to duży komplement!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz