wtorek, 2 lipca 2019

Recenzja NOCTURNUS AD - Paradox

NOCTURNUS AD - Paradox

To drugi powrót legendy w tym roku. Pierwszym był Possessed, z pierwszym dużym materiałem od 33 lat. Nagrali dobrą płytę, w której jest jakaś tam pasja i ogień, a standardy produkcyjne nie kłują w uszy, jak na 2019r. i Nuclear Blast - ogólnie fajny death/thrash do piwa i potupania nóżką. 



No właśnie - fajny. I tylko(a może aż) tyle. Oczywiście nie miałem żadnych oczekiwań, bo powroty zza grobu nigdy nie są proste. Gdy Nocturnus - ze względów prawnych z dopiskiem AD, ale nie będę się tego kurczowo trzymał, ok? - ten prawdziwy, z Browningiem w składzie, nagrywa po ponad dwóch dekadach płytę nie fajną, a wręcz na poziomie ikonicznego "The Key"... nie pozostaje nic innego, jak płakać ze szczęścia.

"Paradox" to nic innego, jak "The Key pt. 2". Niemalże wszystko - począwszy od ogólnego konceptu i tekstów, poprzez atmosferę czy brzmienie klawiszy, aż po lawinę nieokiełznanych popisów na gitarze prowadzącej - stanowi jakby kontynuację genialnego debiutu. Przy czym - absolutnie! - nie jest to odcinanie kuponów od chwalebnej przeszłości. Nocturnus, w odświeżonym składzie, dumnie wchodzi w rok 2019, posiłkując się współczesnymi walorami produkcyjnymi, ale w dobrym znaczeniu tego określenia. Natomiast cała reszta, czyli muzyka, to jest coś zupełnie nie z tej ery. Coś wspaniałego. 


Mamy tu do czynienia z inteligentnym, zagranym na najwyższym poziomie technicznym, podszytym progresywnym sznytem death metalem. Eleganckim i nieprzekombinowanym, mimo rozbudowanych kompozycji. Tak jak grało choćby Atheist w złotym okresie gatunku. Nowi gitarzyści z klasą kontynuują styl zapoczątkowany na "The Key" właśnie, a te gitarowe serpentyny i łamańce są nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Trochę zmienił się jednak sposób wykorzystania klawiszy. Nadal brzmią cudownie tandetnie i kiczowato(czyli dokładnie tak, jak ma być), teraz jednak znacznie częściej wychodzą na pierwszy plan i grają równolegle z wiosłami. A w takim "The Bandar Sign" parapet jest dosłownie masakrowany! Ten utwór zresztą, jest jednym z moich ulubionych: progresje akordów wspaniale nawiązują do muzyki klasycznej, a całość mogłaby stanowić soundtrack do starej space opery.

Gdybym chciał wyróżniać jeszcze jakieś utwory, to musiałbym wymienić niemal każdy. Ograniczę się do "Precession of the Equinoxes", najkrótszym z płyty, a jednocześnie tak kipiącym pomysłami i niesamowitym klimatem... warto też wspomnieć o zamykającym album, instrumentalnym "Number 9", który momentami przypomina mi duchowego spadkobiercę "Cosmic Sea" Chucka Schuldinera i spółki. W każdym razie, płyta trwa 52 minuty: dość długo jak na tak jednorodny brzmieniowo gatunek, jakim jest death metal. Tak jak nowy Possessed zaczyna mnie jednak drażnić i nudzić pod koniec - przy podobnej długości - tak Nocturnus nieustannie mnie intryguje i fascynuje. Każda kompozycja ma bowiem własny charakter i swoje miejsce w tej historii.


A nad tym wszystkim stoi Mike Browning, który nie warczy i nie szczeka już może jak na "The Key"(trochę lat minęło), ale jego wokal jak dla mnie nadal jest zajebiście unikalny. Przypomina mi przewodnika, który wręcz spokojnie przeprowadza mnie przez światy kreowane dzięki muzyce Nocturnus - ancient ones, cave paintings, cycle of the seasons i takie tam ;) Nie znajdziecie tu agresji ani deathmetalowego wyziewu, ale jednocześnie jest tu wystarczająco dużo takiego charakterystycznego pazura i zadziorności, że idealnie wpasowuje się to w konwencję zespołu. 

Można opowiadać i opowiadać, wgłębiając się w szczegóły tych utworów i rozpływając się nad poszczególnymi składowymi tej muzyki. Sugeruję jednak zakupić sobie płytę i samemu zasmakować magii tych dźwięków. A jak mi nie wierzycie, to sprawdźcie dwa  dość reprezentatywne utwory dla całości: wspomniany już "Precession..." oraz "The Antechamber", oba zresztą udostępnione na twojej tubie przedpremierowo. Miłego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz