sobota, 25 maja 2019

Recenzja DEUS MORTEM - Kosmicide

DEUS MORTEM - KOSMICIDE

Bez zbędnych wstępów - polski black metal może szczycić się kolejną bardzo dobrą płytą. W ubiegłym roku zmiażdżyło mnie Cultes des Ghoules, teraz prym wiodą Doombringer i Deus Mortem. O tym drugim chciałbym dzisiaj powiedzieć. "Kosmocide" to album o wdzięcznym tytule(kosmobójstwo? Dla mnie bomba!) i... bardzo szerokim spektrum inspiracji. Nie chcę zarzucać o zrzynanie ani nic w tym stylu, ale jak dla mnie panowie wzięli po prostu to co najlepsze z kilku zespołów i połączyli to w imponującą całość.


Powstał więc materiał bardzo zróżnicowany stylistycznie. Są więc kawałki wściekłe, na modłę takiego Infernal War, są i bardziej melancholijne, ale i (zjadliwej) podniosłości czy patosu tu nie zabraknie. Przede wszystkim jest to jednak skomponowane z głową. Utwory trzymają się kupy, przejścia między poszczególnymi partiami są bardzo płynne i dynamiczne, świetnie to wszystko leci. Dużo "Blood Fire Death" wiadomo kogo, w ogóle jakieś quorthonowskie te solówki. Dużo norweskiego bm drugiej fali. Trochę Mgły, trochę Dissection, a nawet ostrego jak żyleta teutońskiego thrashu w drugiej połowie "Ceremony of Reversion pt2". Nie sposób się nudzić. Monotonne to na pewno nie jest, a i długość płyty jest w sam raz. A, i bardzo serdecznie chciałbym pochwalić garowego, bo ładnie kombinuje. Darkside toto jeszcze nie, ale są zadatki. W ogóle współpraca gitar z bębnami jest tu tip-top. Ja wiem, niby standardowa rzecz, ale nie każdemu wychodzi to tak dobrze.

Mój delikatny problem z "Kosmocide" jest taki, że nieco zbyt szybko odsłania karty. Trochę casus ubiegłorocznego Craft, o którym zresztą też niedługo napiszę. Dość szybko się to osłuchuje. Trzeba rozsądnie dawkować, bo inaczej może wyjść bokiem. Po X odsłuchach można mieć wrażenie, że nie zostało tu już nic do odkrycia, brakuje tej wielowarstwowości. Dobrze, że brzmienie jest szorstkie i przybrudzone, dzięki czemu płyta nie jest AŻ tak przystępna. Ale generalnie black metalu w wykonaniu Deus Mortem A.D. 2019 nikt się nie przestraszy. To miłe piosenki som, że tak powiem. Nie to, żeby to było źle, wręcz przeciwnie. Doskonale się tego słucha. Wyróżnić muszę przede wszystkim "The Seeker". Kapitalny, wzniosły numer, w którym subtelne chórki doskonale podbijają atmosferę. Mnie tu trochę Bolzerem trąci, nie pod względem kompozycyjnym, ale raczej ze strony ogólnego vibe'u. "The Destroyer" zaś to Dissection w czystym wydaniu, hicior. Refren wchodzi w banię i nie chce wyjść, a końcówka to w ogóle klękajcie narody. Generalnie jednak każdy utwór jest tu w pytę i ma swoje highlighty.

Polecam. Może nie do słuchania trzy razy dziennie, ale polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz